Camponotus ligniperda - opowiadanie

Z Formicopedia
Skocz do: nawigacja, szukaj
Porozmawiaj z autorem na forum o mrówkach

Camponotus lignierda

Złapałem se mrówy... (hmm - znacie to już ?? :D:D:D)

A tym razem zrobiłem to z premedytacją - potrzebowałem "modeli" do zrobienia ładnych zdięć w domowym zaciszu - szło głównie o żołnierzy, jednak traf chciał, że kawałek pieńka zasiedlonego Camponotus ligniperda, który skonfiskowałem z poręby przeznaczonej na zaoranie (dzieciarnia ma tam sadzić las :> ), zawierał wyjątkowo dużo robotnic trzech kast jak i sporo larw. Kolonia sama w sobie jest dojrzała na tyle, że i trafiły się osobniki skrzydlate - będzie z niej rójka w tym roku ;)

Ale do rzeczy... - złapałem, obfociłem i na czas zanim odwiozę spowrotem (a na cholerę mi same robotnice ;P ), umieściłem w prowizorycznym formicarium z mchu i włókna kokosowego wyłożonych na ceramicznej "misce" ustawionej w fosie (no cóż - nie chciałem by z niej uciekły i zginęły z powodu zbyt suchego środowiska).

W międzyczasie zajmowałem się chwilami foceniem tego co się tam dzieje - zrobiły oczywiście własne porządki i nie uznając ludzkich zapatrywań na kwestie estetyki, poukładały wszystko po swojemu :D:D:D Pochowały się pod powierzchnią i wychodziły jedynie w celach konsumpcyjnych, gdy położyłem na kamieniu świerszcza czy podałem "soczek". Głównym ich siedliskiem okazał się mech, w którym pojawiło się kilka otworków wyjściowych. Niestety, ze względu na wyjątkowo kiepskie czasy, moment odwiezienia grupy jakichś 200 robotnic z powodu nawału zajęć odwlekał się. Gatunek o którym mowa nie jest mi obcy - posiadam własne kilkanaście kolonii (a interesy mrówczarskie ;P a cio ??:P :D:D:D ) a wśród nich jedną dosyć już rozbudowaną (jakieś 130-150 robotnic), którą w miejsce dogrzewanego obecnie na regale Dolichoderuska trzymam na biurku gdzie pracuję. Z braku lepszego miejsca "moje" mrówy stały obok "zdobycznej" grupy ("moje" nie mają jeszcze AŻ tak wielkich żołnierzy i stąd "łapanka" w terenie ).

Formicarium z królową traktuję jako "domowe" - od momentu, gdy same zbudowały sobie pierwsze korytarze w korku, nie powstrzymuję ich przed furażerką poza arenę - korek uznały już za własne gniazdo i zawsze do niego wracają (czasami łażąc i po mnie - nie gryzą i nie wypijają mi drinków, najwyżej probują kraść słodycze:D:D:D). Ostatnio zdarzyło się, iż napadły mi snikersa... walczyłem dzielnie o odzyskanie i wygrałem - musiałem jednak zapłacić okup w postaci kawałka słodkiej masy i małego świerszcza aby sobie odpuściły :D:D:D

Złapana grupa, zawsze miała w fosie wodę i pomimo, że niby robotnica jest w stanie dać sobie radę z napięciem powierzchniowym i przejść po dnie - nie probowały uciekać, pewnie z powodu zawsze suto zastawionego karmnika :D

Tak sobie to trwało jakiś czas...

Zaaferowany zbliżającą się rójką Lasius fuliginosus, w pewnej chwili zagapiłem się jednak i zapomniałem dolać wody do fosy osieroconej grupy z lasu...

W dniu dzisiejszym zasiadłem do wieczornej pracy przy komputerze (oczywiście na tym samym biurku, na którym stoją formicaria) i w trakcie odpisywania na maile, zauważyłem na arenie "moich" gmachówek trupka bez odwłoku. Zaniepokojony, zająłem się obserwacją tego co się dzieje w formicarium.

UPSSSS... fosa samotnych robotnic robotnic prawie wyschła...

W sumie nic się nie dziej - zagotuję wodę, ostudzę i uzupełnię (pomyślałem).

W pewnym momencie jednak oczekując na kliknięcie czajnika, zauważyłem zaniepokojenie wewnątrz komór gniazda. jedna z robotnic wybiegła z niego i po linii prostej udała się do sąsiedniego formicarium z "dzikusami". Wydawało mi się, że mrówki te są spokojne i flegmatyczne w ruchach... ała... WYDAWAŁO MI SIĘ... - w przeciągu sekund z otworków w mchu, zaczęły wybiegać wielkie(15-16mm) robotnice/żołnierze i po utworzeniu grupy liczącej może 50 szt, ruszyły rzędem na arenę formicarium szklanego z kolonią posiadającą królową. Jednocześnie z komór tegoż formicarium zaczęły wysypywać się szeregi mniejszych co prawda (9-11mm), ale również wyposażonych w potężne szczęki robotnic "medium" i małych(12-13mm) żołnierzy. Wielcy żołnierze "dzikusów" wtargnęli na arenę sąsiadów. Doszło do spotkania pierwszych obcych osobników. Spodziewałem się odskakiwania, "tupania" odwłokami i straszenia - błąd - walka rozpoczęła się natychmiast, obie grupy zwarły się w wydawałoby się śmiertelnych zmaganiach. W gnieździe z królową panowało potworne zamieszanie. Panika spotęgowała się do tego stopnia, że kilka małych piastunek chwyciwszy pakieciki z jajami oraz kilka larw, wybiegło bocznym korytarzem i schroniło się na szybce karmnikowej ponad mrowiskiem. Nagle zobaczyłem, że królowa idzie w ślady piastunek i wychodzi z bezpiecznego przecież gniazda... Próbowała również wdrapać się na wierzch szklanego "pieńka", jednak paniczne ruchy zaowocowały tym, że odpadła od powierzchni i wylądowała na arenie nieopodal walczących robotnic. Pierwszym moim odruchem, była chęć wyciągnięcia jej z areny i osłonięcia. Jednak ciekawość zwyciężyła i pozostawiłem sprawy ich własnemu biegowi - może i wydać się to okrutnym, jednak bez obserwacji(nawet tak ekstremalnych wydarzeń), nie nauczyłbym się zbyt dużo o moich podopiecznych - pamiętając w jaki sposób zaskoczyły mnie moje pierwsze L.niger, postanowiłem nie ingerować.

Od grupy walczących robotnic co chwila odłączało się kilka, biegało dookoła areny by znowu rzucić się w wir utarczek. W tym momencie nie byłem już nawet w stanie rozróżniać robotnic z poszczególnych kolonii - kłębiły się w uścisku szczęk. Dotychczas wydawało mi się, że gatunek ten jest spokojny, powiedziałbym nawet flegmatyczny, to co widziałem obecnie, przeczyło obserwacjom ich codziennego życia - poruszały się porównywalnie szybko i zwinnie co mrówki rudnice, co w połączeniu z o wiele większym gabarytem i potężnymi żuwaczkami, dawało niesamowity widok.

Królowa poza gniazdem starała się opuścić arenę, pozostawiając swoje gniazdo na łaskę losu. Miała z tym jednak niejaki problem, gdyż ścianki areny właśnie ze względu na nią, są "pobrudzone" substancją utrudniającą chodzenie (robotnice jako lżejsze nie mają z tym kłopotów). W końcu doszło do nieuniknionego spotkania z obcą robotnicą... O dziwo, robotnica nie była agresywna. To królowa wykazywała się zachowaniem zaczepnym - straszyła robotnicę i próbowała ją ugryźć, gdy ta starała się czółkami "nawiązać rozmowę". chwilę to trwało i w końcu królowa zaprzestała zwracania uwagi na niewielką robotnicę, wszczynając ponownie poszukiwanie wyjścia. Robotnica wróciła do walczących.

Kłąb spiętych w starciu żołnierzy co chwila opuszczały jedne osobniki, powracając do gniazd a zastępowały je nowe biegnące szybko w stronę pola bitwy.

Bój trwał...

Do królowej podbiegł jeden z olbrzymich żołnierzy strony "atakującej" - tym razem trafiła na przeciwnika dysponującego głową o porównywalnej wielkości i jedynie masą ustępującego jej fizycznie. Żołnierz jednak również zamiast atakować, starał się pogłaskać ją czółkami. Nagle, nie zważając na jej straszenie - chwycił ją szczękami za jej szczęki i przytrzymując w taki sposób, zmusił do kontaktu antenkami. Kilka sekund królowa unikała tego, jednak w końcu uległa i uspokoiła się. Do tej pary podbiegło kilka innych robotnic i również nie gryząc, zaczęło królową głaskać po całym ciele. W pewnej chwili żołnierz zaczął ciągnąć królową w stronę walczących (ta pomimo, że cięższa, nie była w stanie długo się opierać - to jednak robotnice są lepiej przystosowane do pracy fizycznej). Stawiła opór, który co prawda został natychmiast przełamany, jednak spowodował, że do holowania przyłączyły się następne robotnice, chwytając ją za nóżki. Samica w desperacji zwinęła się w "kłębek" i udało się jej uwolnić szczęki z klinczu żołnierza - chwyciła nimi jedną z mniejszych robotnic za "kark". W tym momencie kilkanaście już robotnic obserwujących zajście z dystansu, rzuciło się do przodu, pokrywając ją sobą. Nie mogłem zobaczyć dokładnie co się dzieje w kłębowisku jakie powstało w ten sposób, uznałem jednak, że mam o jedną królową mniej...

Skoncentrowałem się na walczących szeregach aby nie przegapić wyniku walki żołnierzy - te wiły się cały czas ale już jakby spokojniej. Na dodatek robotnice "medium" i piastunki, jakby nie zwracając uwagi na walkę, biegały pomiędzy nimi i oboma gniazdami, bez wyraźnej agresji pomiędzy sobą. W końcu i piastunki, które zapoczątkowały pierwotną panikę w gnieździe z królową i wyniosły potomstwo, zostały zgonione na arenę i tam stale były głaskane przez większe od siebie robotnice. Po kilku minutach nie stawiając oporu, zostały zaprowadzone do gniazda z mchu.

W pewnej chwili zauważyłem, iż kłąb dookoła królowej rozluźnia się a ona sama z niego wychodzi - sprawiała wrażenie pijanej, lecz była cała - powinna być w 10kawałkach... Żyła jednak i na dodatek szybko "trzeźwiała". Biegła już nie do brzegu areny a do własnego gniazda, po drodze (chwiejnym jeszcze krokiem) głaskała się z napotkanymi robotnicami, niektóre co prawda przez moment strasząc, jednak następnie już spokojnie (nie wykazywały agresji) łącząc się z nimi w "rozmowie". Obiegła również walczących - tu jednak nie za bardzo miała z kim pogadać - ci żołnierze, którzy nadal walczyli, nie nadawali się już do rozmowy - część z nich nie posiadała czółek, łapek, odwłoków a część nosiła na odnóżach pamiątki w postaci mrówczych główek i wyglądała, jakby od śmierci dzieliło ją jedynie przyzwyczajenie do życia.

O dziwo z walczących docelowo około 200 robotnic, na arenie dało się naliczyć może 30szt ofiar walk, pozostała część już nie walczyła a biegała od jednego formicarium do drugiego (no... oczywiście i biurko stało się w międzyczasie dla nich terenem zwiadów :D:D:D ). Królowa zatrzymała się przy grupie robotnic pod ścianką areny. Po jakichś 5min "rozmowy", już nie stawiając oporu, została przez nie przeniesiona z jednego formicarium na arenę drugiego a tam, nie ociągając się, sama weszła w otworek w kępie mchu... tyle ją widziałem ;).

Ponieważ była już 1.00 w nocy (alem się zasiedział :> cała akcja trwała może około 2,5 h ), dałem sobie na wstrzymanie i powlokłem się do łóżka.

Rano (tj. 10.30 :D ) po przyjściu do biura, zastałem jedno formicarium (pieniek) puste, na powierzchni drugiego zaś poruszały się trzy niewielkie robotnice.

Gdy przyniosłem sobie kawę i zasiadłem do dalszego pisania, stwierdziłem, że kilkanaście robotnic furażeruje mi nadal po biurku (nieźle muszę się w tym momencie "gimnastykować", aby im nie zrobić krzywdy przy poruszaniu się palcami po klawiaturze :> ). Niektóre zajmują się usuwaniem martwych koleżanek z powierzchni areny i wynoszą je na blat, mi pod nos... - pewnie ma to we mnie wzbudzić poczucie winy za pasywność wczorajszej nocy :>

Ciekaw jestem teraz jak sprawy potoczyły się dalej już wewnątrz mszystego gniazda... Może się dowiem - wtedy opiszę ;)

Curtus