Formica pratensis chow ogrodowy - opowiadanie

Z Formicopedia
Skocz do: nawigacja, szukaj
Porozmawiaj z autorem na forum o mrówkach

Formica pratensis - chów ogrodowy (Curtus)

Heh... fajna mrówa - w sobotę w trakcie spaceru z Sylwią (córa) po terenie okalającym moje obecne "więzienie" (firma) napotkaliśmy młodą kolonię tego gatunku w bardzo PHowym dla niej miejscu - sąsiad właśnie obkopuje ten kawałek łąki, wyznaczając miejsce na fundamenty. Płaski "kopczyk" (a qrde - nie wiem jak inaczej toto nazwać, chociaż z kopcem ma niewiele wspólnego) okolony trawą, miał może 15cm średnicy, co w porównaniu z metrowej średnicy gniazdami tego gatunku, jakie widuję na trawie pod lasem, wskazywało na raczej młode mrowisko.

Cóż - nie byłbym sobą, gdybym nie postanowił skonfiskować tego gniazda z terenu i tak przeznaczonego pod budowę. Czas był po temu idealny - 12stC nie umożliwiało mrówom zbytniej aktywności a zarazem świecące słońce i grupa robotnic grzejących się w jego promieniach na wierzchu gniazda, pozwalały mi przypuszczać, iż pozostałe robotnice a może i królowa, będą tuż pod powierzchnią nagrzewających się "śmieci" z jakich zbudowane było gniazdo. Gatunek ten, jest jednym z pięciu chronionych u nas - nie miałem jednak jakoś specjalnie wyrzutów sumienia, wiem, że inny sąsiad narzeka na "robactwo" niszczące drzewa w sadzie - (a że Bartek Ogonowski swego czasu opowiadał mi o swoich doświadczeniach z tą mrówą) już wiem, gdzie znajdę nowe miejsce dla tego mocno drapieżnego gatunku ;) Chów w mieszkaniu, odpadał - kolonie łąkówki osiągają potężne rozmiary i wymagają olbrzymiej powierzchni do furażerki - nie stać mnie na poświęcenie dla jednej kolonii kilku metrów kwadratowych jako areny :D

Ok... przyniosłem duże wiadro i szpadel. Najpierw objechałem szpadlem mrowisko dookoła, wycinając okrąg może 30cm średnicy - mrówy zaczęły się żwawiej poruszać, jednak widocznym było, że w tej temperaturze nie będą stawiały skutecznego odporu dla mojego "ataku", tak więc nawet pozwoliłem Sylwii stać obok i przyglądać się zajściu.

Po "wycięciu" kręgu, przyszedł czas, na uniesienie gniazda - poszło dosyć łatwo, ledwo podważyłem szpadlem okrąg a bryła grubości może 25cm uniosła się z powstałego dołka - jasnym się stało, że mrówy rzeczywiście mało szczęśliwie się osiedliły - darń była słaba, brak pod powierzchnią mocnych korzeni i kłączy a ziemia wilgotna jedynie po wierzchu. Okazało się, że co prawda wyciąłem trzon gniazda, jednak kilkanaście korytarzy w ściankach dołka, wskazywało na to, iż część kolonii mogła nadal pozostać w ziemi. Mrowisko włożyłem do wiadra, którego brzegi uprzednio posypałem kurzem (po zakurzonym, gładkim plastiku, mrówy raczej nie łażą) i czekałem na mrówy wychodzące z bocznych korytarzy, chcąc je dołączyć do głównej części kolonii - na próżno - widocznie rzeczywiście udało mi się skonfiskować rodzinkę w całości :wink:

Ruszyliśmy do domciu...

W drodze powrotnej postanowiłem jeszcze zerknąć na obserwowane od roku spore gniazdo łąkówki, umiejscowione bezpiecznie przy płocie terenu, którym się opiekuję. Sylwia niosła ze sobą (nieodłączną już w naszych spacerach) strzykawkę miodu, i zapowiedziała, że następne napotkane mrówy nakarmi - cóż, wczesną wiosną to akurat nie spadzi mrówki poszukują a owadów, nie miałem jednak pod ręką (zwykłej na letnich wypadach w teren) paczki mącznika czy świerszczy, więc nie protestowałem :D

Kolonia jak przypuszczałem, już wybudziła się również. Na środku kopca zgrupowanych było kilkaset robotnic, przyjmując ciepło, które następnie zaniosą do wnętrza korytarzy - w ten sposób gniazdo szybciej obudzi się do pełnej aktywności, niż gdyby kożystało jedynie z temperatury promieniiującej od nagrzewającego się wierzchu kopca. Kilkadziesiąt pracusiów już widocznie zatęskniło do "tyrki" i na obrzeżach gniazda przekładało źdźbła trawy, patyczki i przywleczone z o 100m oddalonego parku igliwie. Narazie jeszcze nie widziałem furażerek, chociaż nie wykluczone, że kilka z nich, już buszowało w trawie w poszukiwaniu niemrawych jeszcze i bezbronnych owadów. Sylwia znalazła spory liść i ze wspaniałym uśmiechem dziecka, które po zimie rozpoczyna "letnie" zabawy, wycisnęła na niego dużą kroplę miodu a liść położyła na brzegu kopca - tiaaa... choćby nie był potrzebny, to akurat taką ilość miodu, kolonia tej wielkości zagospodaruje z pewnością :D

OK. - trzeba było ruszać - mrówy w wiadrze ożywiły się (słońce padające na wiadro, podniosło w nie wentylowanym zbiorniku temperature do niebezpiecznie wysokiej - w razie zbytniej aktywności, zestresowane Formica zaczną pryskać kwasem mrówkowym, co niestety i dla nich może się tragicznie skończyć.

Doszliśmy na miejsce. W trakcie pracy ze świerszczem, używam dużych kastr murarskich, jako zbiorników tymczasowych przy jego sortowaniu, w ubiegłym sezonie również, nauczyłem się, że mrówki nie są w stanie poruszać się po ich gładkiej zakurzonej powierzchni. W celu przewietrzenia wiaderka bez obawy o ucieczkę mrówek, wstawiłem je do jednej z kastr i otwarłem pokrywę - w samą porę - ze środka buchnął mocny zapaszek kwasu mrówkowego, jeszcze kilka/kilkanaście minut i mrówki same by się tam zagazowały. Muszę przyznać, że częściowo tak mało delikatne postępowanie przy chwytaniu kolonii plusuje w pewien sposób - do niedawna dziwiłem się kolegom w fachu mrówkarskim, że co jakiś czas miewają w swoich formicariach problemy z niechcianymi lokatorami - pasożytniczymi roztoczami. Obecnie dzięki pomysłowości Radka Krawczuka, wiem już, dlaczego jak dotąd nie zetknąłem się z tym problemem we własnych formicariach, pomimo, że utrzymuję u siebie masę gatunków w kilkudziesięciu koloniach - kwas mrówkowy do pewnego stopnia stężenia w powietrzu, nie szkodzi samym mrówom, za to zabija roztocza i inne drobne bezkręgowce - moje dosyć bezceremonialne łapanie jak i transportowanie mrówek, owocuje tym, że niejednokrotnie, nawet złapawszy kolonię z pasożytami, do formicarium już wpuszczałem same mrówy a pasożyty pozostawały sobie martwe albo w śmieciach jakie zebrałem wraz z mrówkami, albo też niezauważone przezemnie odpadały sukcesywnie od ich pancerzyków a wysoka higiena formicarium już na przyszłość zabezpieczała je przed ponowną inwazją - nie miałem o tym zielonego pojęcia, dopuki Radek nie wypróbował u swoich mrówek "okurzania" ich w sposób podobny, jak robią to pszczelarze w ulach, właśnie za pomocą oparów naturalnych kwasów organicznych.

No nic to... w każdym razie mrówy dotarły i najprawdopodobniej, nawet jeżeli cirpiały z powodu pasożytów, już nie będą się nimi musiały przejmować :D

Teraz wiadro musi się przewietrzyć a ja rozebrać dziecko z kombinezonu ;)

Po jakichś 2h (obiadek i takie tam... ;P ) powróciłem do kastry i wiaderka. Upsss - tego się nie spodziewałem - po wierzchu gniazda osadzonego w wiadrze, poza setkami robotnic, kręciły się trzy królowe - w takim razie mam pewność, że całość skonfiskowałem w komplecie. Kilkanaście robotnic kręciło się już po dnie kastry, próbując dostać się na jej ścianki - nie miały szans... Aby jednak nie zginęły z powodu ususzenia (brak wilgoci, to główny czynnik uniemożliwiający lwiej części gatunków życie w mieszkaniu poza formicarium), ułożyłem na dnie kastry starą probówkę z zapasem wody (pozostała mi po przesiedlonej z niej niedawno kolonii Camponotus aetopis) oraz przegrodami z korka, tworzącymi substytut komór - robotnice, które nie będą umiały wejść na powrót do wiadra, przynajmniej w probówce znajdą schronienie ;)

Dobra... trzeba się spieszyć - telefon do sąsiada - załatwione !

Pan Józef pojawił się w przeciągu godziny a w międzyczasie wygrabił z grubszego śmiecia teren pod wisienką notorycznie atakowaną przez wszelkie robactwo.

Zanim zabraliśmy mrówki, trzeba było przygotować dla nich miejsce. Z sągu drzewa opałowego, wybrałem spory pieniek, z wnętrzem wyżartym przez Lasius brunneus i chrząszcze. Pieniek wkopaliśmy na 30cm w ziemię przy wiśni a obok niego, od południowej strony, zostawiliśmy wolną przestrzeń na wpuszczenie w ziemię gniazda z wiadra. Poszedłem po wiadro.

Gdy wróciłem, Pan Józef, kończył już sprzątanie kupek śmieci na stos, który stanie się ogniskiem :D

Tiaaa... wszystko gotowe - teraz trzeba tylko odważniaka, co wyjmie gniazdo dłońmi i osadzi je w przygotowanym dołku. Echhh... no cóż, najwyżej trochę oberwę :D

Udało się łatwiej, niż myślałem - mrówy stwierdziły widocznie, że to co się dzieje, przerasta ich możliwości reagowania i w czasie gdy niosłem wiadro, pokornie pochowały się wewnątrz korytarzy. wpuściłem bryłę w dołek a resztkę podłoża z wiadra wysypałem wraz z kilkunastoma maruderami do wnętrza pieńka - teraz zostanie ono łątwiej zaakceptowane jako część gniazda, z powodu zapachu a raz zlokalizowany, powinien zapewnić mrówkom świetny "inkubator" dla poczwarek. Pomimo, że gatunek ten w naturalnych warunkach, tylko wyjątkowo adoptuje drewniane schronienia, przeczuwam, że pomysł powinien wypalić ;)

Na ten moment temperatura, stres i słońce chylące się ku zachodowi kazały mrówom odpocząć - jedynie kilka maruderek kręciło się jeszcze na wierzchu gniazda - teraz trzeba im dać czas...

Jak sprawy będą się miały w przyszłości ? - z pewnością opiszę ;)

CDN Curtus